Szaleńcza podróż

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

W tematyce żywych trupów trudno powiedzieć coś nowego. I koreański „Zombie Express” (bardziej znany pod angielskim tytułem „Train to Busan”) wcale nie próbuje tego robić. Znane motywy są tu jednak zgrabnie złożone w ekscytującą opowieść z pogranicza kina akcji i horroru, która ani na chwilę nie wytraca tempa niczym szybki pociąg KTX, jakim podróżują bohaterowie. To rozrywka najwyższej próby – nie bez powodu światowa premiera tego tytułu miała miejsce, poza konkursem, podczas zeszłorocznego festiwalu w Cannes.
Film nakręcono ledwo za ułamek budżetu „World War Z”, a porównanie wypada zdecydowanie na niekorzyść amerykańskiego blockbustera. O ile „World…” napięcie rozwadniało się gdzieś w gorączkowej gonitwie od kraju do kraju w poszukiwaniu źródeł globalnej pandemii, a generowane komputerowo hordy zombie przestawały robić wrażenie po ledwie kilku ujęciach, tu skala wydarzeń jest wiele mniejsza, ograniczona do zamkniętej przestrzeni, emocje zaś o wiele intensywniejsze. Zamiast ratować świat, śledzimy zmagania kilku postaci, nakreślonych dość wyraziście, by widz nabrał do nich emocjonalnego stosunku.

Seok-Woo, rozwiedziony finansista pracoholik, wiecznie nie ma czasu dla córeczki. Przytłoczony poczuciem, że wciąż zawodzi dziecko, zgadza się w ramach urodzinowego prezentu zabrać małą Soo-an do jej matki. Wsiadają do ekspresu relacji Seul – Pusan (Busan). Ale w mieście dzieje się coś niepokojącego. Mgnienie przed odjazdem pociągu do środka wślizguje się ranna, dziwacznie się zachowująca osoba… Niedługo później podróż zmieni się dla pasażerów w walkę o przetrwanie.

Na dobrą sprawę nie poznajemy źródła „zarazy”. Nie ma dociekania przyczyn czy poszukiwania remediów. Wydarzenia w skali kraju poznajemy tylko z kilku migawek z telewizyjnymi nagraniami czy rozmów telefonicznych bohaterów z rodziną. Ale tym większe pole interpretacyjne pozostaje dla widza. Reżyser Yeon Sang-ho, dla którego to fabularny debiut, w swoich niezależnych pełnometrażowych animacjach, „Pigs” oraz „The Fake”, dał się poznać jako wyczulony na problemy twórca, celnie punktujący podziały, wyłamujący się z konwencjonalnej tematyki. Przyjmując język i formułę kina popularnego, nie porzucił jednak zainteresowania kwestiami społecznymi. Jak dla George’a Romero, świadomego podskórnych lęków i niepokojów, zombie są dla niego nośną metaforą. A opowieść o nich pretekstem do przyjrzenia się ludzkiej naturze.

Możemy się tu dopatrywać i satyry społecznej, bo pasażerowie prezentują zróżnicowany przekrój społeczeństwa. Jest grupa nastoletnich sportowców, bezdomny, drobny biznesmen chłodno kalkulujący bilans zysków i strat, siostry emerytki, prosty mięśniak tkliwie dbający o ciężarną żonę oraz odnoszący sukcesy zawodowe korposzczur, któremu praca zastąpiła więzi. Nieuchronne są tu zderzenia charakterów i postaw. Pokazywanie ludzi w sytuacjach ekstremalnych, zderzanie empatii i poświęcenia ze skrajnym egoizmem, nie jest może specjalnie odkrywcze, ale dramaturgicznie bardzo dobrze tu działa.
Reżyser nie stroni od punktowania międzyklasowych tarć, jak w dowcipnej scenie, gdy jeden z pasażerów dowiedziawszy się, że ojciec Soo-an jest finansistą, kwituje, że to właśnie jemu podobni są krwiopijcami żerującymi na innych. Żona mityguje go, by nie mówił takich rzeczy przy jego córce. A dziewczynka ze stoickim spokojem odpowiada „Nie szkodzi, wszyscy tak mówią”.

Społecznym podziałom reżyser jeszcze uważniej przyglądał się zresztą w „Seoul Station”, animacji, która opowiada o wydarzeniach rozgrywających się w noc przed akcją „Zombie Expressu” (do kin trafiła już po filmie fabularnym). Tam bez elementów komediowej lekkości, z o wiele większą brutalnością, zmierzył się z hipokryzją oraz zanikaniem ludzkich odruchów – i warto tę historię obejrzeć jako aneks.

Ale dodatkowych kontekstów możemy szukać nie tylko w kondycji społeczeństwa, ale i polityce. W filmowej rzeczywistości z dnia na dzień w uporządkowanym świecie dochodzi do epidemii zagrożenia, katalizującej niepokoje i lęki. A Korea Południowa ma przecież dość nieprzewidywalnego bliskiego sąsiada, który powodów do obaw może dostarczyć z nawiązką.
Jednak dopisywanie znaczeń i szukanie społeczno-politycznych mrugnięć okiem nie są tu w ogóle potrzebne, by najzwyczajniej świetnie się tym seansem bawić.
Koszty niższe niż standard hollywoodzkich superprodukcji nie oznaczają wizualnych kompromisów. Sceny akcji zachwycają realizacyjną sprawnością. Świetnie wykorzystane są zarówno klaustrofobiczne wnętrze ekspresu, jak i zapewniająca chwile oddechu przestrzeń – jak w widowiskowej sekwencji wykolejającego się pociągu. Charakteryzacja zombie nie powoduje wybuchów wesołości na widowni, a sceny grupowego ataku ogląda się z zapartym tchem.
Do tego emocjonujący finał dostarczający nieoczekiwanych wzruszeń… Nic tylko wsiadać.